koniczynka

Geneza Polskiej Strony Limerykowej

czyli: Skądeśmy się wzięli?
                                                                                                                                                                                                                           


Skąd taki pomysł? 
Z głowy, czyli z niczego. 
A zaczęło się od Szekspira.
Najpierw Redaktor Naczelny zaczął czytać dramaty Szekspira w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka, zachęcony przez Redaktora Technicznego (historia milczy na temat przyczyn, dla których Techniczny sięgnął po te właśnie przekłady). 
Potem nabył drogą kupna niepoważną antologię Fioletowa krowa tegoż samego tłumacza. 
Później (gdzieś w roku 1995) natknął się na limeryki w jakiejś zwariowanej książce w języku language. Podesłał je Technicznemu, który nie tylko polubił ten gatunek, ale zaczął się też bawić w tłumaczenie limeryków. Mniej więcej w tym samym czasie przeczytał (prawie) zbiór tekstów o sztuce przekładu Ocalone w tłumaczeniu (dziwnym zbiegiem okoliczności znowu autorstwa Barańczaka). Znajdujący się tam Mały, lecz maksymalistyczny manifest translatologiczny wywarł duży (trzeba dodać, pozytywny) wpływ na wyniki tych prób.

I wtedy Techniczny wpadł na (genialny) pomysł stworzenia witryny poświęconej limerykom. Zaczątkim tej witryny stała się jedna ze stron domowych Technicznego (proszę zwrócić uwagę, że dla tej niewielkiej w sumie stroniczki stworzony został odrębny katalog psl, co oczywiście już wtedy oznaczało Polską Stronę Limerykową (na wszelki wypadek wyjaśnijmy, że Techniczny nigdy nie był członkiem żadnej organizacji o nazwie, której skrót choćby przypadkowo byłby zbliżony do skrótu nazwy Polskiej Strony Limerykowej)). Był rok (chyba) 1997. Niestety, wrodzone lenistwo Technicznego sprawiło, że witryna nie powstała na czas. A czas, niestety, uciekał (jak to on).

Aż w końcu spadł niespodziewany cios z jasnego nieba. "Gazeta Wyborcza" (był to, zdaje się, któryś z piątkowych "Magazynów") wydrukowała spory artykuł o limerykach. Napisały go Anna Bikont i Joanna Szczęsna. Wspominały między innymi o tym, że przygotowywana jest do druku "Wielka Księga Limeryków". 
Ta właśnie wiadomość tak załamała naszego Redeaktora Technicznego, że poddał się bez walki i zrezygnował ze swoich ambitnych planów. Później te same autorki opublikowały książkę Limeryki, czyli o plugawości i szczytach nonsensu. Techniczny był pogrążony w żałości.

Dopiero pomoc ze strony wypróbowanego przyjaciela, w skromnej osobie Redaktora Naczelnego PSL, pomogła mu podnieść się z głębin boleści. Udało się (przy wydatnej pomocy naszego wspólnego znajomego, który zgodził się zostać Redaktorem Lingwistycznym PSL) namówić Technicznego do przyjęcia tego zaszczytnego, choć słabo wynagradzanego stanowiska. 
(Odbyło się to metodą kija i marchewki: albo pomoc i okazja zdobycia sławy poprzez publikację dotychczasowych i ew. przyszłych tłumaczeń limeryków, albo zapomnienie, rwanie resztek włosów i plucie w brodę, kiedy pójdziemy do kogo innego. (Prawdę mówiąc, nie mieliśmy nikogo innego, ale Techniczny o tym nie wiedział.))

Dalej poszło z górki. 
Kilka miesięcy zbierania materiałów; sporo korespondencji elektrycznej wymienianej pomiędzy Suwałkami, Warszawą, Krakowem i Rising Star, gdzie spędzał urlop Redaktor Lingwistyczny; całe wakacje poświęcone przez Technicznego (któremu składamy niniejszym głęboki ukłon) na opracowanie i dopracowanie koncepcji oraz szaty graficznej witryny.

Rezultat -- widać.